Monday, 9 June 2008

Weekends away rock. No, srsly, they do.

Na biurku ogólny burdel. Miska po zupie z pustaczków (uwielbiam różowy kolor botwinki) Puszka 7upa, Lovecraft, koszulka o tematyce lemoniadowej. Wieczorny spokój, połączony z niższą niż za dnia temperaturą powietrza sprawia wrażenie zasłużonej idylli.

Czuję się zmęczona. Dopadł mnie ten bardzo specyficzny rodzaj zakwasów. Taki którego, broń Wszechświecie, nie ratuje się piwem, lecz tym, co je spowododowało. Młodość ma swoje prawa, zaiste.


W sumie to jestem z siebie nawet dumna. Chyba powinnam. Cieszy mnie szczerość, cieszy mnie prosta wymiana zdań z drugim człowiekiem. Cieszy mnie śmiechawka po żubrówce z colą i zajebistym serialu s-f. Cieszą mnie wyciągnięte z magicznego kapelusza pomysły Zeapa.

Jakoś tak wiosennie. Tylko kurwa gorąco jak chuj. Chociaż w sumie nie wiem, czy chuj jest gorący.Hmm. Pozostańmy w sferze metaforyki której odniesienia do rzeczyiwstości są mi bliskie. Gorąco jak w czerwcu w Polsce.

O. Chyba. Patrick Wolf. Anita Lipnicka. Aretha Franklin. Nuff said.

Czuję się stopniowo roztapiana. I to nie słońcem. Chyba, że słońce przybrało jakiś czas temu pewien cudny odcień błękitu :)

No comments: